Wciaz miotamy sie z ostatnimi wykonczeniami domu, jednoczesnie usiluje ogarnac niekonczacy sie syf i przygotowania do swiat.
Pieke, gotuje, poleruje, czyszcze, piore, dekoruje...
Najbardziej odpoczywam w pracy. Mimo, iz w pracy zawsze jest co robic, to jakos tak wszystko robie na innych obrotach, na bardziej naturalnych.
W domu jestem niczym maszyna? robot? automat do sprzatania? do wszystkiego...
Ale dzis powiedzialm sobie w d*** to mam, muuusze troche odpoczac. Wzielam dzieciaki na hulajnogi i wybralismy sie na dlugasny spacer.
Zaliczylismy plac zabaw.
Siadlam na hustawce i wzielam gleboki wdech, i wydech, i wrzucilam na luz, i wtedy wszystko wydalo mi sie zupelnie inne.
Zauwazylam jak pieknie swieci slonce, mimo, iz to koncowka grudnia.
I trawa jest wciaz zielona.
Zobaczylam jak pieknie i beztrosko bawia sie moje dzieci.
Jak ciesza sie z byle czego
Z kaluzy
Z hustawki
Z hulajnogi
Z siebie nawzajem
I ze mnie
Tak, ze mnie...
A ja przeciez wiecznie dre morde, ze nieposprzatane, niepoukladane, ze wylane, ze umazane, ze upalcowane, ze niegotowe, ze niezrobione...
I wiecznie sie stresuje, i wszystko robie w biegu.
A robie za dwoje, albo nawet za troje
I nie dosypiam
I nawet kawe wypijam na stojaco, sniadanie jem w biegu, obiad z doskoku,
A wieczorem napierdzielam jeszcze podlogi, i pranie sortuje, i narzekam czego jeszcze nie zdolalam zrobic.
I po co? By nastepnego dnia znowu jeczec, ze podloga brudna? Ze wszystko nietakie?
A moze po prostu powinnam sie zrelaksowac, zwolnic, zdystansowac, popatrzec na wszystko inaczej, jak dziecko zaczac cieszyc sie drobnostkami, zyciem, tym co mam i kogo mam.
I takie wlasnie jest moje postanowienie na te swieta i na nowy rok: wrzucic na luz.
I cieszyc sie drobnostkami i wielkimi rzeczami, po prostu cieszyc sie cala soba, tak jak moje dzieci.
I Wam tez tego zycze