Sunday 20 December 2015

A gdyby tak popatrzec na wszystko inaczej...

Od dawna nic nie pisze , bo moje zycie to jeden wielki zapierdziel.
Wciaz miotamy sie z ostatnimi wykonczeniami domu, jednoczesnie usiluje ogarnac niekonczacy sie syf i przygotowania do swiat.
Pieke, gotuje, poleruje, czyszcze, piore, dekoruje...
Najbardziej odpoczywam w pracy. Mimo, iz w pracy zawsze jest co robic, to jakos tak wszystko robie na innych obrotach, na bardziej naturalnych.
W domu jestem niczym maszyna? robot? automat do sprzatania? do wszystkiego...
Ale dzis powiedzialm sobie w d*** to mam, muuusze troche odpoczac. Wzielam dzieciaki na hulajnogi i wybralismy sie na dlugasny spacer.
Zaliczylismy plac zabaw.
Siadlam na hustawce i wzielam gleboki wdech, i wydech, i wrzucilam na luz, i wtedy wszystko wydalo mi sie zupelnie inne.
Zauwazylam jak pieknie swieci slonce, mimo, iz to koncowka grudnia.
I trawa jest wciaz zielona.
Zobaczylam jak pieknie i beztrosko bawia sie moje dzieci.
Jak ciesza sie z byle czego
Z kaluzy
Z hustawki
Z hulajnogi
Z siebie nawzajem
I ze mnie
Tak, ze mnie...
A ja przeciez wiecznie dre morde, ze nieposprzatane, niepoukladane, ze wylane, ze umazane, ze upalcowane, ze niegotowe, ze niezrobione...
I wiecznie sie stresuje, i wszystko robie w biegu.
A robie za dwoje, albo nawet za troje
I nie dosypiam
I nawet kawe wypijam na stojaco, sniadanie jem w biegu, obiad z doskoku,
A wieczorem napierdzielam jeszcze podlogi, i pranie sortuje, i narzekam czego jeszcze nie zdolalam zrobic.
I po co? By nastepnego dnia znowu jeczec, ze podloga brudna? Ze wszystko nietakie?
A moze po prostu powinnam sie zrelaksowac, zwolnic, zdystansowac, popatrzec na wszystko inaczej, jak dziecko zaczac cieszyc sie drobnostkami, zyciem, tym co mam i kogo mam.
I takie wlasnie jest moje postanowienie na te swieta i na nowy rok: wrzucic na luz.
I cieszyc sie drobnostkami i wielkimi rzeczami, po prostu cieszyc sie cala soba, tak jak moje dzieci.
I Wam tez tego zycze



Wednesday 9 December 2015

Wykonczona wykonczeniami...

Witajcie
Dlugo sie nie odzywam, bo czasu wciaz za malo. Niby tematow do pisania mi nie brakuje, ale zawsze jest cos innego na glowie.
Wciaz zmagamy sie wykanczaniem domu. To juz niemal pol roku. Na poczatku zakladalismy, ze opanujemy caly remont w miesiac (HA HA HA!!!), ale nie udalo sie.
Co prawda zostaly nam tylko drobne wykonczenia, typu malowanie listew, wykonczeniowki przy panelach, przykrecanie zaluzji, karniszy, obrazkow, zegarow.... Ale te wykonczenia pochlaniaja najwiecej czasu. A moze dlatego, ze nie sa mega pilne, spychamy je na dalszy plan i wciaz nad nami ciaza?
Tak czy inaczej ten remont nauczyl nas szalenie duzo. Posiedlismy owe umiejetnosci, o ktorych nie mielismy do tej pory zielonego pojecia. Zwlaszcza ja.
Nauczylam sie obslugiwac pile, szlifierke, wyrzynarke, wiertarke, nawet taka z udarem. Nie straszne mi juz sklepy budowlane, typy wkretek ani wiertla do metalu. Umiem tapetowac, malowac, szlifowac, wyrzynac, wiercic,

Zeby przyblizyc Wam troche powage naszego remontu , wrzucam Wam fotki w krakcie. Tak wygladala lazienka po rozbiciu starych kafelkow i usunieciu armatury:



A tak wygladal jeden z pokoi dzieciecych po calkowitym odarciu ze wszystkiego:


...i ten sam pokoj w trakcie:


A teraz niemal wszystko jest juz wykonczone. I podoba mi sie to, co widze.
I ciesze sie z tego kazdego dnia, jak dziecko. Bo o tym wszystkim co mam, marzylam latami.
gdyby tak jeszcze doba miala wiecej godzin, bym mogla cieszyc sie do woli... bo wciaz mi malo.

Saturday 14 November 2015

Historia pewnego swetra

Mam wsrod swoich ubran jedna taka rzecz, ktora dobrze sluzy mi kilkanascie lat! To niezniszczalny sweter na suwak, zasuwany wysoko pod szyje. Jest doskonaly na kazda pogode, na kazda pore roku, na mase okazji, na zakupy, na spacer, na wycieczke... Sweter nie ma zadnych oznak starosci, serio. Nie peczkuje sie, nie rozciaga, nie kurczy, nie plowieje, nie pruje, jest po prostu niesmiertelny, ponadczasowy i w dodatku mega wygodny.
Do dzis pamietam dzien, kiedy go kupilam i jego smieszna cene. Mialam wtedy 20 lat, spotykalam sie juz z moim obecnym mezem, w brzuchu mialam wtedy motyle, a w glowie zielono.
Sweter kupilam na targu gdzie byly wyjatkowo tanie ubrania. Kosztowal 25zl, a mi udalo sie jeszcze potargowac i opuscic cene o 5zl. Nigdy nie myslalam, ze pokocham go na tak dlugo.
Najdziwniejsze jest to, ze wciaz dostaje komplementy: ze ladny sweter mam, ze gdzie kupilam... Mowie wtedy, ze stary i ze nie pamietam skad go mam. Bo jak tu sie przyznac, ze mam go nascie lat i ze na targu upolowany? Haha...
I tak oto od lat kiedy narzekam, ze nie wiem, co na siebie wlozyc, maz odpowiada: wloz bordowy sweter. I tak wlasnie robie :))) I ne zamierzam sie z moim swetrem rozstawiac :)

Macie tez takie niesmiertelne rzeczy w swoich szafach???

Friday 6 November 2015

...I po "wakacjach"

Ciezki powrot do rzeczywistosci, ale warto bylo. Jak zawsze.
Uwielbiam wakacje pod palmami. Jakies 10 lat temu wyjechalismy na tego typu wakacje po raz pierwszy i od tego czasu jezdzimy co roku. Uzalezniajace niczym narkotyk. Uwielbiam raz w roku spedzic tydzien na nicnierobieniu (jesli mozna mowic o nicnierobieniu na wakacjach z dziecmi...raczej nie), wygrzewaniu tylka w sloncu, gdzie serwowane jest mi jedzenie, napoje, drinki... Uwielbiam!!!

Wyspy kanaryjskie nie zawodza nawet w listopadzie! Temperatury w cieniu siegaly nawet 30 stopni!

Szkoda tylko, ze ze wzgledu, iz posiadamy dzieci w wieku szkolnym, musimy jezdzic na wakacje w czasie kiedy przeloty sa najdrozsze, mega drogie. Grrr...
Wielu znajomych w pracy strasznie to krytykuje, jedni sie podporzadkowuja, inni zabieraja dzieci ze szkoly by zaplacic mniej...
My zarwalismy jeden dzien, dzieki czemu wydalismy mniej o kilkaset funtow! paranoja! A gdybysmy zarwali jakis... tydzien, oszczedzilibysmy kolejne kilkaset funtow! I gdzie tu logika???

A bylo mniej wiecej tak:







O 7.00 zachodzilo slonce: 



Zapomnialam dodac, ze dzieciaki kazdego dnia robily nam pobudki o gordzinie 6.30 - 7.00!!! Tak wiec wypoczelismy, heh :)

Thursday 22 October 2015

Juz za pare dni, za dni pare...

...jedziemy na wakaaacje!!!! :)))

Slonce, plaza, basen, drinki.. czego wiecej chciec.
Taak, wreszcie te dlugo wyczekiwane wakacje pod palmami.

Walizki wyciagniete, ubrania ...jeszcze nie spakowane, ale juz zaplanowane.

I jakos mi sie nie chce wierzyc, ze mozna jechac do cieplego miejsca w pazdzierniku? To sie okaze czy rzeczywiscie bedzie cieplo.


Nie moge sie doczekac tego relaksu, tego nicnierobienia, lezenia na plazy "tylkiem do gory". Caly czas jestem w biegu, wiecznie cos na glowie, wiec nalezy mi sie. Nalezy sie mezulskiemu, nalezy sie chlopakom.
Wreszcie oderwiemy sie od codziennosci. Od remontu, od tych farb i tapet, od wiertarek, wkretarek, szlifierek , gwozdzi, slubek ... od niewykonczonych framug, niedomalowanych listew, od wszystkich  wykanczajacych wykonczen, od szkoly, od pracy, od zakupow, od gotowania, od sprzatania...


Happy :)))

Saturday 17 October 2015

Yes, you can!

Pochodze ze wsi. Wieksza czesc swojego zycia mieszkalam na wsi. Zawsze bylam przecietna szara myszka, niesmiala, cicha, z masa kompleksow i wiecznie czyms umartwiona.
Za dziecka nosilam aparat ortodontyczny.
Prawa noge mam dluzsza niz lewa, za czym idzie to, ze mam skolioze (boczne skrzywienie kregoslupa).
Ze wzgledu na roznej dlugosci nogi utykam/kuleje od zawsze i wogole poruszam sie jak robot, bez wdzieku.
Mam bardzo slaby wzrok, ale nie nosze okulatow bo strasznie w nich wygladam, mam bardzo slaby sluch, rozmowa przez telefon to dla mnie prawdziwa katorga.

Nie potrafie o siebie dbac, nie maluje sie, nie stroje, nie nosze szpilek, nie robie paznokci, nie chodze nawet do fryzjera, wlosy podcina mi maz.
Jestem takim babochlopem.
Bez cyckow, bez tylka, z wiecznie wydetym brzuchem po zjedzeniu produktow z glutenem, mimo to glutenu sobie nie odmawiam, bo lubie.
Pomimo wydetego brzucha, zawsze wagowo bylam gdzie pomiedzy niedowaga i waga wlasciwa.

Uczniem zawsze bylam przecietnym , a z wiekiem nawet slabym.
W podstawowce mialam srednia 4,1.  W liceum spadlam na trojkowicza, z matmy zawsze bardzo bardzo zle mi szlo, az tak zle, ze mialam naciagana dwojke. Z fizyki i chemii tez dno.
Na studia panstwowe sie nie dostalam.
Bylam za cienka.
Rodzice poslali mnie na prywatne, gdzie pod presja tego, ze musza za mnie placic, dalam z siebie wszystko i bylam jedna z trzech najlepszych osob na roku. Czyli kiedy trzeba, to potrafie.
Nie sypialam wtedy po nocach, kulam kazdego dnia, ze lzami w oczach. Mimo to studia nie zagwarantowaly mi pracy.
Wyladowalam w Anglii z mezulskim.
Sprzatalam pokoje, skrobalam brudne toalety, zmienialam spocona posciel, podawalam bekon i jajka, serwowalam piwo, (nie)radzilam sobie z narzekaczami na recepcji...
I myslalam, ze tak bedzie zawsze.

Nigdy nie myslalalam, ze bede kiedys w bieluskim uniformie zajmowac sie pacjentami. Pracowac przy operacjach, zajmowac sie ludzmi po powaznych wypadkach.
Nigdy nie myslalam, ze bede z chirurgami  na "TY", ze moimi znajomymi na facebooku beda najwazniejsze osoby w szpitalu.
No bo kto jak kto, ale jaaaa???
Moje 3-letnie studia, (jak ja je przetrwalam?) byly ciezkie. Odkupione lzami i nieprzespanymi nocami. Jak ja dalam rade? Ja? baba ze wsi?
Wciaz patrze w na siebie w lustro, patrze na swoj szpitalny mundurek i ciezko mi to ogarnac.
Jesli ja, szara, przecietna mysz ze wsi,  potrafie to osiagnac, to potrafi kazda z Was ;)


Monday 12 October 2015

Gdy zdrada jest na horyzoncie...co robic?

Nie, nie u mnie.
Wracajac do poprzedniego postu, odwazylam sie powiedziec, ze wolalabym znajomych goscic bez Pana Psa, choc wiem, ze Pan Pies to ich trzecie dziecko. Troche ich chyba zamurowalo, narazie sa na etapie trawienia wiadomosci. Nie wiem co z tego wyniknie.

A wracajac do zdrady...
Miedzy para moich znajomych z pracy rozgrywa sie wlasnie wielki dramat rozstania wynikajacy ze zdrady, odkochania sie i ponownego zakochania w innej osobie.


Becky i Dave byli ze soba ponad 6 lat. Rok po slubie. Bez dzieci. Oboje kolo 30-stki. Becky od lat przyjaznila sie ze Stacey. Wszyscy pracuja w tym samym szpitalu, w moim departamencie.
Przyjaciolka Stacey (rowniez byla w dlugoletnim zwiazku) przyjazni sie nie tylko z Becky, ale odkad poznala Dave'a, przyjazni sie rozniez z nim. Przyjazn przerodzila sie w romans. I tak wlasnie rozpadlo sie malzenstwo Becky.
Dwa miesiace temu Becky miala z mezem jechac na wakacje z okazji pierwszej rocznicy slubu. Dave nie pojechal, wyznal jej prawde, wyprowadzil sie do rodzicow.
Becky zeby nie stracic oplaconych wakacji pojechala na nie z siostra. Tymczasem Dave kilka tygodni pozniej pojechal na wakacje ze Stacey. Stacey zostawila swojego partnera dla Dave'a.
Historia niczym z filmu, ale prawdziwa.
Czy dalo sie tego uniknac? Czy to brak czujnosci ze strony Becky byla przyczyna tego wszystkiego? Czy wypalone uczucia? A moze za malo czasu spedzali razem? Za malo rozmawiali? Moze niepotrzebnie zaufala przyjaciolce Stacey, ktora zaczela bywac w ich domu kilka razy w tygodniu?
Moze przestala o siebie dbac? Moze przestala dbac o niego? O podsycanie ognia miedzy nimi? Moze zaczela nosic stary wyciagniety dres? Za glosno chrapala? Za dlugo siedziala rano w lazienice?
Dlaczego???
Czy mozna zapobiec zdradzie?
Czy juz naprawde nikomu nie mozna ufac? Nawet przyjaciolce?
Czy tej sytuacji mozna bylo uniknac?

Obecnie sytuacja Becky jest beznadziejna. Chce czy nie, musi widywac tych dwoje w pracy. Nie tylko razem pracuja, ale i ich zycie od zawsze toczy sie w tej samej miejscowosci, oboje tutaj maja cala rodzine. Zero szans zeby zapomniec. Jednoczesnie stracila meza i "przyjaciolke", bo za przyjaciolke ja uwazala.

Ja jestem w lekkim szoku. W szoku z powodu tego, jak wszystko zmienilo sie miedzy nimi w ciagu zaledwie kilku miesiecy. Choc Becky dopiero teraz przejzala na oczy, to mowi, ze juz od jakiegos czasu cos bylo nie tak, ale nie widziala tego tak, jak widzi teraz. Nie widziala, bo zaslepiala ja milosc do meza i zaufanie do przyjaciolki.

Szokuje mnie tez to, jak latwo moga naszej uwadze umknac wydarzenia, ktore moga do tego wszystkiego prowadzic. Bo przeciez malo kto zdradza z dnia na dzien. No chyba ze na jakiejs alkoholowej imprezie. Ale na ten romans musialo sie zlozyc wiele sprzyjajacych czynnikow...

Jak zatem ustrzec sie przed zdrada?
Przeciez chyba nie tylko o atrakcyjnosc fizyczna z zdradzie chodzi, prawda?
Wiec o co chodzi?

Tego typu przypadkow znam wiecej , ale nie bede Was zanudzac. Wracam do meza, zeby czasem nie poczul sie zaniedbany.

Wednesday 7 October 2015

Pan Pies

Od lat mamy znajomych, z ktorymi utrzymujemy kontakt mimo sporej odleglosci. Znajomi maja dwoje dzieci w wieku naszych dzieci, dzieki czemu znajomosc z nimi cenia sobie rozniez nasze chlopaki.
I wszystko byloby super, gdyby nie to, ze jakis czas temu w ich rodzinie pjawil sie PIES. Pies, ktorego kochaja rownie mocno jak swoje dzieci i o ktorym zawsze maja duzo do opowiedzienia. Duzo za duzo. Kiedy ostatnio nas odwiedzili, mieszkalismy jeszcze w wynajowanym domu. Wzieli ze soba psa. Pana Psa, czlonka rodziny. Pan Pies przesiaduje na sofie, jada przy stole, sypia w lozkach domownikow. Pan Pies to "trzecie dziecko" znajomej rodziny.

Kiedy byli u nas ze swoim podopiecznym, nie przeszkadzalo mi to, ze wycieral sie o wykladziny , ze zostawial garsci siersci, bo to nie byly nasze wykladziny tylko "wynajmowane", nie przeszkadzalo mi, ze siedzial na naszej starej sofie, bo i tak mielismy w planie ja wyrzucic.

Ale teraz stoimy przed dylematem zaproszenia-niezaporszenia naszych znajomych. Jakos nie usmiecha mi sie widziec czyjegos psa na naszej nowej skorzanej sofie, ani na kremowym dywanie.
No ale co zrobic? Jak wytlumaczyc znajomym, ze ich "trzecie dziecko" nie jest juz u nas mile widziane? Przeciez dla nich to nie jest tylko pies. Dla nich Pan Pies sie usmiecha, robi miny, mysli, mowi, smuci sie, teskni...


Nie chce wyjsc na skrajna materialistke, ktora bardziej ceni sobie sofe i dywan niz znajomosc, ale hej-ho... cenie sobie to co mamy o chce by sluzylo nam jak najdluzej. Tymczasem znajomi zaslepieni miloscia do swojego zwierzaka jakos tego nie dostrzegaja i na 100% wiem, ze jesli przyjada, to TYLKO z Panem Psem, ktory poczatowo bedzie przychodzil z kolan na kolana, czo czym zacznie sie wycierac o dywan, pozniej drapac sofe, a na koncu zje przy stole. 
Co byscie zrobily w takiej sytuacji???

W pracy mam cala mase znajomych po uszy zakochanych w swoich psach i kotach. Opowiadaja o nich z taka radoscia i czuloscia, ze po prostu muuuusze sluchac mimo woli. Ale czy musze przyjmowac czyjes zwierzeta w swoim domu w imie znajomosci???

Sunday 27 September 2015

A jednak milosc :)

Meble z IKEI zaskoczyly mnie pozytywnie. Nie tylko sa szybkie i latwe do zlozenia, ale i prezentuja sie calkiem stylowo i nowoczesnie. Szafy PAX to po prosu cudo.
Nasz remont wciaz w toku, choc malymi krokami zblizamy sie do zakonczenia najbardziej brudotworczych prac. Zostalo nam jeszcze wytapetowanie jednego pomieszczenia, polozenie paneli w miniganku, mnostwo prac wykonczeniowych typu malowanie listw, mocowanie listw wykonczeniowych itp.
Kazdego dnia patrze sobie na swoj dom, i od srodka i z zewnatrz  i mysle: TO JEST TO! To o czym marzylam, to na co czekalam.
Wreszcie kupuje to, zo naprawde mi sie podoba. Meble, lampki, zaslony, posciele. Wreszcie wszystko ma jakis jednolity styl, moj styl, nasz styl.
Remont wciaz godze z praca, macierzynstwem i calym mnostwem innych obowiazkow. Jakos tak mam w zyciu, ze zawsze , ale to ZAWSZE dzialam na pelnych obrotach.
W pracy pojawila sie mozliwosc dodatkowej specjalizacji, podjelam wyzwanie. Jestem z siebie dumna. Ale to tez wiarze sie z dodatkowymi obowiazkami.
Chlopaki zaczeli nowy rok szkolny, sa zadowoleni, z radoscia chodza do szkoly. W weekendy chodzimy na basen, ktory... mi nie bardzo odpowiada, ale dzieciaki uwielbiaja, wiec chodzic bedziemy.
Ledwie zaczal sie wrzesien, a tu juz jego koncowka. I kiedy to zlecialo? Nie wiem! Ostatnie dni wrzesnia rozpieszczaja nas calkiem ladna jak na UK pogoda. Wrocil mi dobry nastroj, kocham zycie.


Friday 18 September 2015

"Fachowcy?"

Remontujac dom i nie tylko dane nam bylo zetknac sie z wieloma tak zwanymi specjalistami. No i ... no coz, przejechac sie na nich wielokrotnie.
Specjalista numer 1:

  • Pan od przeprowadzek, Polak. Umowilismy sie dwa miesiace wczesniej na konkretna date o godzine. Dzien przed planowana przeprowadzka wyslal smsa, ze nie da rady! OMG... na szczescie polecil nam kogos innego, kto dal rade, ale... kilka dni pozniej.
  • Hydraulik, Anglik. Na kazde umowione spotkanie spoznil sie dosc znaczaco. Do kazdej wykonanej pracy wracal przynajmniej dwa razy w celu dokonania poprawek. Kapiacy kaloryfer, kapiace rury, zimna woda w bojlerze... Ale w koncu dal rade ogarnac wszystko.
  • Kafelkarz, Anglik. Co mogl zrobic w tydzien, robil dwa tygodnie. Pewnego dnia oznajmil, iz dnia kolejnego nie przyjdzie bo bedzie obchodzil urodziny, aha, no i kolejnego dnia tez go nie bedzie, bo bedzie odchorowywal urodziny. Ale w koncu prace swoja wykonal i z efektow jestesmy zadowoleni. 
  • Pan od wykladzin dywanowych, Anglik. Po znajomosci. Umowilismy sie znim na dzien X o godzinie X. Godzine po czasie dzwoni, ze nie da rady przyjechac, przyjedzie dnia kolejnego. Dnia kolejnego wydarzylo sie dokladnie to samo. W trzecim dniu udalo mu sie przyjechac z 2-godzinnym poslizgiem. Wymierzyl schody. Mial dac znac w tym samym dniu ile to bedzie kosztowalo, nie dal znac do tej pory, tzn 3 dni pozniej. Pojawic sie muuusi, bo zostawil u nas swoje probki wykladzin, heh. Ale kiedy???  Update: zrezygnowalismy z usug owego pana, wzielismy firme, musimy czekac jeszcze dwa tygodnie a chcemy zrobic jedynie wykladzine na schodach.
  • Pan od dachow, Polak(!), przyjechal, obejrzal dach od garazu, mial zadzwonic i powiedziec ile wykonanie pracy by kosztowalo. Nie zadzwonil. Dzwonimy do niego po kilku dniach... "zapomnial", a poza tym nie wie czy wogole da rade i kiedy... WTF???
  • Pan od dachow, Anglik. Bylismy w firmie. Mieli przyjechac i zobaczyc co trzeba zrobic. Termin umowiony. Nikt sie nie pojawil. dzwonimy i pytamy. Nikt nic nie wie. Umowilismy kolejny termin. Ktos przyjechal. obejrzal. Mial sie skontaktowac z nami w kwestii ceny i daty wykonania. Nikt sie nie odezwal...
Czy tylko tutaj sa tacy fachowcy czy to juz normalka wszedzie???


Ja mam jakis zastoj psychiczno-fizyczny. Remont nadal nie do konca ogarniety, a ja jakby opadlam z sil. To znaczy dzialam, bo dzialac trzeba, ale na mniejszych obrotach. A jedyne czego mi sie chce to jesc... Dobija mnie wrzesien, chlody o poranku, spadajace liscie...Nazwalam to sobie jesiennym dolkiem.



Monday 7 September 2015

Meblujemy sie. IKEA - milosc czy nienawisc?

Na temat IKEI slyszalam rozne skrajne opinie.
Czesc moich znajomych zachwyca sie nowoczesnoscia , stylem i niskimi cenami w IKEI.
Reszta krytykuje za kicz, tandetna, marna jakosc i koniecznosc poskladania sobie mebli samemu.
Ja do tej pory zdania na temat IKEI nie mialam, jako iz nigdy w IKEI nie bylam, bo jakos nie bylo mi po drodze. Ponadto po co mialam tam jechac skoro nawet nie mielismy wlasnego domu? Kupowac ladne meble do wynajetej norki?
No ale jest juz nasz dom, wiec przyszedl i ten pierwszy raz, by IKEE odwiedzic.
Od razu wskoczylam na gleboka wode, bo na zakupy udalismy sie z dluuuga lista uprzednio wybranych na internecie mebli do potencjalnego zakupienia.
Lista byla dluuuga. Glownie dlatego, ze nasze zycie na swoim chcemy zaczac z nowymi meblami, wiec stare lozka ida/poszly do smieci, stare komody wyladowaly w garazu, a szafy... szaf nigdy nie mielismy, wszedzie gdzie bylismy d tej pory, mielismy zabudowane szafy, a teraz nie mamy zadnych(!)
Calkowicie zakochalam sie w szafach PAX, ktore oferuja mase przeroznych opcji w zaleznosci od przesrzeni jaka dysponujemy i naszych potrzeb. Szafy zaprojektowalismy sobie sami. Zarowno wysokosc, szerokosc, kolor, ilosc polek jak i dodatkowe bajery typu lustra i uchwyty.





 

Z wyborem lozek mielismy nie lada problem. Ja zawsze mam ten sam klopot: im wiekszy wybor, tym wiekszy problem z podjeciem decyzji! Ale wkoncu dokonalismy wyboru. Czy wlasciwego? To sie dopiero okaze.


Dostawa juz za klika dni. Jup jup =)))  Czeka nas zatem "budowanie" szaf, komod i lozek. 
Wtedy okaze sie, czy IKEE kochamy czy nienawidzimy.

Udalo mi sie tez wyrwac pare atrakcyjnych dodatkow do domu. Oto kilka z nich:



A co Wy myslicie o IKEI???

Wednesday 2 September 2015

Wrzesniowe przemyslenia...

Wczoraj przed wyjsciem do pracy przerzucilam kartke z kalendarza i taaaki mnie smutek ogarnal....
To juz wrzesien... taki smutny miesiac. Teraz juz tylko bedzie ciemniej, i zimniej, i brzydziej za oknem, i jeszcze bardziej mokro.



Wrzesien zawsze zle mi sie kojarzyl. Kiedys z koncem wakacji i poczatkiem szkoly.
Teraz? Moje dzieci ida do szkoly!
Z jednej strony sie ciesze, ze wreszcie bede mogla spokojnie isc na zakupy, kupic meble, kupic nowe rzeczy do domu, ze nikt mi nie bedzie biegal miedzy regalami.
Z drugiej strony toche mi zal tych dzieci, ktore traca dziecinstwo. tego niespelna piecioletniego malucha, ktory za kilka dni wlozy spodnie na kant, sztywna koszule z kolnierzykiem i krawat i pojdzie do szkoly...? A gdzie luz i zabawa ja sie pytam??? No bo jak tu sie bawic w sztywnych spodniach na kant i wyprasowanej koszuli zapietej na ostatni guzik?

W drodze do pracy poczulam chlod i zapach jesieni.
I jak to mozliwe???
Kiedy to sie stalo???
Przeciez my nawet w tym kraju nawet lata nie mielismy...
W Polsce wciaz upaly, a u nas jak nie pada to leje... No masakra...
Tyle czasu czekalam na lato i sie go nie doczekalam.
I co? I juz jesien!!! :/


Gdyby to chociaz ladna jesien byla... Nieee.... tylko ciapa i bloto, wiecznie pada. 
Zachcialo sie emigracji to mam za swoje.

Saturday 29 August 2015

po urlopie...

Jak to jest, ze jakakolwiek czlowiek mialby prace to i tak po kazdym urlopie ciezko jest do niej wrocic? Bardzo ciezko???
Moja urlopik wlasnie dopiega konca. Spedzilam go na remontowaniu naszych czterech scian.
Mimo to remont wciaz nie skonczony. Kazdy dzien to nowe wyzwania.

A ilez sie pozmnienialo w moim zwyklym zyciu typu "dom-dzieci-maz-praca"!
Nigdy do tej pory nie interesowaly mnie sklepy budowlane.
Ale hej-ho! zawsze jest ten pierwszy raz.
Teraz jestem tam stalym bywalcem.
Zaprzyjaznilam sie z wiertarka, wkretarka, szlifierka i wyzynarka. Znam sie juz nawet na typach wiertel, klejach, gipsach, farbach. 
Ach zycie potrafi zaskakiwac!
Bogatsza o nowe umiejestnosci i doswiadczenia z zakresu DIY (zrob to sam) muuusze wrocic do pracy! :/
Moze i przeraza mnie powrot do pracy, ale z drugiej strony jestem coekawa co tam w moim szpitalu nowego. To wielki szpital, mam mase znajomych, za niektorymi z nich szczerze tesknie.
Zawsze sa u nas jakies nowe ciekawe ploty, ktos kupuje dom, ktos sie rozwodzi, ktos romansuje, ktos odchodzi, ktos awansuje, ktos rodzi... Zawsze cos ciekawego sie dzieje. Brakuje mi tych ploteczek.
Ojjj, i praca na pelny etat daje mi mozliwosc odetchniecia od dzieci :)

 

Friday 28 August 2015

Upaly?

Mcie dosyc upalow? 
Nie martwcie sie. 
Zmiany nadejda juz za kilkanascie tygodni ;)


Tymczasem ja nonarzekam sobie na angielskie deszcze... :/


Saturday 22 August 2015

Kupno czy wynajem?



Od zawsze chcialam miec swoj dom. Taki, w ktorym wszystko bedzie "po mojemu".
No i mam.
Mimo wszystko uwazam, ze zarowno kupno jak i wynajem maja swoje wady i zalety.

Wynajem jest... latwiejszy.
Przymajmniej dla nas byl duzo duuuzo latwiejszy. Nie musielismy sie przejmowac cieknacym kranem, zepsutym bojlerem... Wystarczylo zadzwonic do landlorda/wlasciciela/agencji, by ci na wlasny koszt naprawili kazda usterke.

Wynajem jest... tanszy.
Moznaby powiedziec, ze wynajmujac spacamy komus kredyt. To fakt, ale z drugiej strony w cenie wynajmu mamy zapewnione pokrywanie kosztow wszelkich niedogodnosci i... swiety spokoj.

Wynajem jest... beztroski.
Wynajmujac mielismy wszystko gdzies. Okono sie nie domyka? A co tam... Drzwi trzeszcza? hm... Plama na scianie? To nie nasza sciana. Po co myc te okna, skoro nie sa one nasze? Dekoracja? Remont? Malowanie? Wyrywanie chwastow w ogrodku? Ale po co, skoro to nie nasze???

Kupno jest... drogie.
Nie tylko trzeba zebrac depozyt, im wiekszy tym lepiej. Ale i przez najblizszych iles tam lat trzeba splacac bankowi niezle sumki.
Niby to teraz nasz dom, ale nie do konca. W koncu niemal 2/3 to w dalszym ciagu wlasnosc banku...

Kupno jest... pracochlonne.
Remont, remont, remont... ktory chyba nigdy sie nie skonczy.
Zawsze jest i bedzie cos do zrobienia.
Marzyl mi sie ogrod, w ktorym moglabym sobie usiasc przy kawce i "nicnierobic".... Taaa..... dzis poszlam z kawka do ogrodka i wrocilam po godzinie upaprana ziemia po lokcie i z wiadrem chwastow... Kawy nie wypilam :/

Kupno jest... stresujace.
Zastanawia mnie kazda ryska na scianie, czy aby na pewno ona tutaj byla? Czy sie nie powieksza? A co to za plama? Dach nam przecieka czy co? Drzwi trzeba naoliwic, bo to nasze wiec przeciez skrzypiec NIE MOGA.

Kupno jest... czasochlonne. Wynajem nigdy nie sprawial nam problemu. Bralismy "co popadnie", byleby okolica byla dogodna i cena w miare. Z kupnem... masakra, Szukalam domu idealnego. Widzielismy cala mase i zawsze bylo cos nie tak. Nawet ten nasz nie jest w 100% idealny ale bliski mojej idealnej koncepcji rodzinnego domu.

CO mi/nam dalo kupno?

Kupno daje nam stabilizacje i to jest dla mnie najwazniejsze na swiecie.
Jako wynajmujacy zawsze czulam sie jak wloczykij na walizkach. Nigdy nie wiadomo, czy czasem wlascicielowi nie zachce sie nagle sprzedac dom i pozbyc najemcow. Nigdy nie  wiadomo jak dlugo dane bedzie nam owym miejscu pozostac. Czlowiek nie moze wbic w sciane przyslowiowego gwozdzia i nigdy nie poczuje sie jak u siebie.
A teraz wreszcie mamy swoje 4 sciany, swoje gwozdzie powbijane gdzie tylko nam sie zamarzy, swoj styl,
Poki co mamy cala mase wydatkow, koszty kupna sa zatem duzo wyzsze niz byl dla nas wynajem, glownie ze wzgledu na remont i fakt, ze chcemy kredyt splacic jak najszybciej , wiec wybralismy opcje z nadplatami.
Ale jest tak jak zawsze chcielismy. Mamy wreszcie swoje miejsce na ziemi :)



A jakie sa Wasze opinie???


Wednesday 19 August 2015

O korzysciach planowania posilkow na caly tydzien

U mnie wciaz trwa remont na calego. Zamieszanie i mega chaos panuje pod kazdym wzgledem od wielu tygodni. Ale nie w kuchni. Od zawsze mamy nawyk planowania menu na caly tydzien i doskonale na tym wychodzimy.

WYDATKI /OSZCZEDNOSCI:
- Kupujemy z glowa, a dokladniej z lista zakupow, bo wiemy co i z  czego bedziemy gotowac.
- Nic sie nie marnuje, bo wiemy ile czego zjemy, niczego nie wyrzucamy, nic sie nie psuje, nic nie zalega w lodowce.
UROZMAICENIE DIETY:
Nie jemy monotonnie, z glowa planujemy tydzien wedle naszego upodobania i potrzeb, np 3 razy w tygodniu jemy na obiad mieso, dwa razy w tygodniu rybe, dwa razy obiad wylacznie warzywny lub na slodko. Jesli na obiad nie ma miesa, to jest na sniadanie badz kolacje (np. bekon, parowki), jesli obiad jest na slodko, to kolacja lub sniadanie z miesem lub wedlina.
NIE TRACIMY CZASU..
...na zastanawianie sie co by tu ugotowac, na chodzenie po sklepie w poszukiwaniu pomyslu.
Ja na przyklad niemal nigdy nie wychodze do sklepu bez listy zakupow. Jesli mi sie to zdarzy, zwykle kupuje rzeczy zbedne, a te ktore sa potrzebne kupic zapominam!
Na lodowce zawsze mam karteczke z lista zeczy, ktorych nie ma/koncza sie. To dla mnie najlepszy sposob bynnie zapomniec o kupnie soli, proszku do pieczenia czy pasty do zebow.



Planujac posilki na caly tydzien mozna tez dostosowac latwosc i szybkosc przygotowania danego posilku do ilosci innych zajec. Na bardzo czasochlonne posilki porywam sie tylko w dni wolne od pracy, kiedy natomiast grafik wypelniony po brzegi, mozna zjesc makaron z sosem ze sloika, czasem gotuje na dwa dni, by w dniu mega wypelnionym zajeciamy miec gotowy obiad.

I tym oto sposobem wiem juz , ze jutro bedziemy jedli pstraga z gnocchi i brokulem, po jutrze zupe krem warzywny, a w weekend curry z kurczakiem :)

A jak u Was to wyglada z planowaniem posilkow?





Thursday 13 August 2015

Taka sytuacja...

Taka sytuacja:
Ide do sklepu , kupuje cos za 2 funty, place £10, pani wydaje mi £18...
I co???
I co byscie zrobily???
Bo ja w natychmiastowym odruchu mowie, ze zaplacilam tylko 10, ze za duzo, ze sie pomylila.
A pozniej mysle sobie: "po co?"
Przeciez to wielka siec i nigdy nikt nie ponioslby zadnych konsekwencji , a ja moglabym byc dyszke do przodu.
Mimo to jakies moje poczucie uczciwosci nigdy nie pozwala mi przemilczec takiej sytuacji :/


Jestesmy juz U SIEBIE :) Jest... troche jak na placu budowy, bo remont wciaz nie skonczony... syf, kurz, wszystko w kartonach... codziennie kujemy sciany, skrobiemy tynki, zamiatamy., skrecamy szafki, myjemy, kleimy, malujemy...
Ale mamy dom, mamy TEN DOM.
I am loving life atm :)))


Friday 7 August 2015

Jak sie przeprowadzic i nie zwariowac?

Wszystko spakowane, na podlodze nie ma doslownie miejsca by postawic stope.
Pietrza sie kartony, torby, torbiska...
Szok... Rok temu, w trakcie najbardziej niezorganizowanej i hardcorowej przeprowadzki mojego zycia obiecalam sobie, zdecydowanie pomniejszyc ilosc posiadanego dobytku poprzez "niekupowanie" i wyrzucanie rzeczy zbednych, nieuzywancyh.
I co?
I dupa...
Znow patrze na to wszystko i mysle skad my tyle tego mamy i po co nam to???

Niby tyle tego, a nigdy nie mam sie w co ubrac, niby tyyyle tego, a zawsze brakuje garnka odpowiedniej wielkosci, pojemnika, lyzki do mieszania, brakuje dodatkowego kompletu poscieli kiedy dwa sa w praniu, brakuje dodatkowego koca w zimne wieczory... Wszystkiego brakuje, wiec skad sie nagle to wszystko wzielo? Spod ziemi powylazilo???

Zamarzyl mi sie kubek kakao, mialam zostawic kakao na wierzchu, niby zostawilam, ale i tak nie wiem gdzie... :/
Znalazlam zielona herbate ...moze byc. Nie mam czym zamieszac, Lyzeczki mialy byc pod reka, ale nie sa... Mam noz, mozna zamieszac i nozem.

Jutro sie wyprowadzamy. Do TEGO domu.
Szok, jak to szybko zlecialo.
Jeszcze rok temu pakowalismy sie do przeprowadzki w nieznane.
Zaczelam nowa prace w zupelnie nieznajomym mi miejscu.
Teraz znam i lubie to miejsce, lubie swoja prace.
Pol roku temu desperacko szukalismy idealnego domu, 3 miesiace temu zlozylismy oferte na TEN dom, ponad miesiac temu zaczelismy intensywny remont, a teraz sie wprowadzamy! :)
Hahh... zapomnialabym dodac, ze remont nie jest jeszcze zakonczony. Chyba za duzo wzielismy na siebie. Czesc domu wciaz wyglada jak plac budowy.
Lazienka nie skonczona, bo pan angielski kafelkarz troche sie obija, a jakze...
Ma jeszcze przyjsc hydraulik, tez Anglik. Byl juz dwa razy wiec wiemy czego sie spodziewac.
Jeszcze to wszystko potrwa.
Czeka nas jeszcze sporo pracy. Brakuje mi sily, jak zwykle ostatnio.
Jestem wymeczona do granic mozliwosci.
Ale mam to czego chialam, mam dom. Nasz dom. Dzieci sie ciesza.
Mamy plany, mamy checi, mamy siebie. Bedzie dobrze.




Planuje zalozyc drugiego bloga, na upamietnienie naszego remontu, wraz z masa zdjec. 
Bedzie to blog albo zamkniety (dla mnie, rodziny i znajomych), badz na zaproszenia.
Ten blog najprawdopodobniej umrze smiercia naturalna, bo umiera chyba od dawna. Czasem mam wrazenie, ze pisze go tylko dla siebie i chyba juz mi sie nie chce.
Dziekuje za Wasze przemile komentarze pod poprzednim postem i maile. Bardzo cenie kazde Wasze cieple slowo. xxx



Saturday 25 July 2015

Jak przetrwac wakacje z dzieckiem autystycznym?

Z gory mowie, ze nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jest ciezko.
Nawet nie zdawalam sobie sprawy z tego, ze bedzie az tak ciezko...
Kiedy Mlody 6 godzin dziennie spedzal w szkole, mozna bylo zrobic zakupy, posprzatac, ugotowac i zlapac oddech.
Teraz nie mozna pozwolic sobie na ten luksus.
Dzieciak przechodzi samego siebie, szaleje od wczesnego rana do bardzo poznego wieczora. Nie siada nawet do posilku, wiecznie w ruchu, wiecznie w biegu, caly czas glosny.


Dwoimy sie i troimy by zapewnic mu jakies atrakcje na kazdy dzien, kazda godzine i nie dajemy rady. Bo to, czym zdrowe dziecko by sie zainteresowalo na dlugie godziny, naszego Mlodego cieszy zaledwie kilka-kilkadziesiat minut.
Bajek nie oglada, TV go nie interesuje wogole, klocki Lego ida w kat po pol godzinie, ksiazki ciesza moze kilka minut, wyjscia do parkow, na place zabaw i inne miejsca rekreacji ciesza go nie dluzej niz godzine. Jedynie tablet zapewnia jakas godzinke spokoju, mozna wtedy dom doprowadzic do porzadku, ugotowac cos.

Ostatnio bardzo tez go cieszy wspolne pieczenie babeczek, pieczemy zatem ...codziennie!
Zakupy z dzieckiem autystycznym to juz totalna masakra, dziecko chodzi swoimi drogami i glosno protestuje kiedy matka chce isc w innym kierunku.
A jak pomiedzy to wszystko wplesc remont nowego domu i przeprowadzke??? Hah.... Wlasnie dokonujemy cudow. Cale szczescie, ze mialam troche urlopu. Niestety od poniedzialku wracam do pracy. I caly ciezar opieki nad chlopakami spadnie na meza az do wieczora, kiedy wroce. Wtedy maz bedzie mogl z moim tata pracowac przy remoncie,
A ja... bede musiala spakowac caly nasz dobytek przed rychla przeprowadzka.
Do przeprowadzki zostalo nam niewiele ponad tydzien, poki co udalo mi sie jakis cudem spakowac trzy kartony. A gdzie reszta??? Jak to wszystko ogarnac kiedy doba za krotka? Jakos trzeba.


No i te wakacje jakos trzeba przetrwac, przetrwalismy juz tydzien, jeszcze tylko szesc tygodni...

Monday 6 July 2015

No i stalo sie :)

Wraz z koncem czerwca zakonczyl sie nasz cyganski byt.
Wraz z poczatkiem lipca zaczelo sie takie zycie, jakiego zawsze chcialam.
Mamy dom. Nasz wlasny. TEN dom.
Dom, kotry kosztowal nas nie tylko pieniadze, ale i mnostwo stresu, zlosci, niecierpliwosci, zwatpienia i nerwow.
Dom, ktory jest tez naszym swoistym poczatkiem i ostoja. Dom, z ktorym wiazemy nadzieje i plany. Nasz nowy dom rodzinny.
Szukalismy go miesiacami, czekalismy na niego 10 tygodni (-proces zakupu).

Remont ruszyl juz pelna para. Z pomoca przybyl z PL moj tata, czlowiek niezastapiony i niezawodny. Dzialamy na pelnych obrotach. Chcemy by ten budynek zmaienil sie w nasz cieply i przytulny dom rodzinny, chcemy zamienic "house" w "home".


Nie jest latwo, sa przeciez dzieci i jest moja praca na pelny etat. Wszystko jak zawsze robimy w biegu. Ale warto, jak zawsze WARTO.



Sunday 14 June 2015

Zebralam sie w garsc...

...i zaczelam sprzatac.
Zrobilam wielkie odgracanie szaf. Powyrzucalam stare ubrania, buty, moje, meza, dzieci...
Przyszlo mi to latwiej niz kiedykolwiek wczesniej.
Moze dlatego, ze czeka nas nowy rozdzial w zyciu. I chce go zaczac dobrze, z klasa.
Nie zal mi juz szmat, ktore trzymalam wiele lat, nie zal mi butow, ktorych nie nosilam od lat, ktore pamietaj czasy mojego panienstwa. (dodam, ze jestem 10 lat po slubie!).
Ze swojej kolekcji wyrzucilam sporo. Pozostalo mi 14 par, licze wszystkie buty jakie mam: letnie, zimowe, eleganckie, kalosze a nawet buty do pracy. To chyba nie tak duzo, prawda?
Ciekawa jestem jak liczne sa Wasze kolekcje? jak dlugo nosicie buty? kiedy decydujecie, ze cza by je wyrzucic? Ja jestem mega oszczedna i rozsadek podopowiada mi , by nisic buty dopoki przyslowiowo "nie spadna z nog".
Niedawno bylam w odwiedzinach u kolezanki z pracy, Angielki. Najmniejszy pokoj w jej domu wypelnia jej kolekcja butow, podobno ma okolo 100 par, masa z nich nigdy jeszcze nie noszonych. No masakra jakas...
Nigdy nie posune sie do takich skrajnosci, bo bezsensowne wydawanie pieniedzy po prostu nie sprawia mi przyjemnosci.
Tak czy inaczej odgracienie szaf sprawilo mi wielka radosc. Popralam, poukladalam, dowiedzialam sie wreszcie co mam w szafach. Buty wypolerowalam, poukladalam i az mi lzej. Bo czasami mniej znaczy wiecej i tego sie trzymam.


Wednesday 10 June 2015

Przemeczenie

Jaka ja jestem umeczona, to normalnie szok. 
Ledwie wyrabiam ze wszystkim w zyciu, a tyle mam na glowie, ze szok. 
W -pracy 80% na nogach, ciagle mamy pelno pacjentow, a im cieplej, im wiecej slonca, tym wiecej wypadkow i pracy dla mnie. I to o kazdej porze dnia i nocy. Kiedys jakas starsza babcia zapytala: "o ktorej zamykacie?" hahha :) oj gdybysmy tak mogli zamknac i powiedziec pacjentom, zeby przyszli kolejnego ranka. Ale nie ma litosci.

W domu wcale nie jest latwiej. Dzieciaki tak daja popalic, ze szok. Z autystycznym dzieckiem nie jest latwo, a kiedy jeszcze nasladuje je mlodszy brat, to robi sie koszmar. Kazdego dnia wyczekujemy pory snu dzieciakow, bo choc troche odetchnac. 

Niby moglabym wreszcie odetchnac, ale zawsze cos jeszcze czeka do zrobienia. A to sprzatanie, a to pranie, zalatwianie, wypelnianie dokumentow... 

Wciaz trwamy w procesie kupna domu. Jednoczesnie planujemy czekajacy nas remont, pozniej czeka nas kolejna przeprowadzka. TA przeprowadzka. ta, na ktora zawsze czekalam.
I nie moge sie jej doczekac. Niby tak blisko, ale wciaz mam wrazenie , ze czeka mnie przemierzenie gor, by osiagnac ten cel.

Chcialabym zrobic wszystko naraz, jednoczesnie planuje remont, wybieram tapety, zastanawiam sie czy lepiej postawic na panele podlogowe czy drewno? Czy kuchnia powinna byc biala? brazowa? czy kremowa?
Z drugiej strony dom jest w takim stanie, ze w sumie moglibysmy po prostu w nim zamieszkac. Ale przeciez zawsze marzylismy by miec wreszcie wszystko po swojemu, wiec jesli remontowac, to najlepiej od razu, prawda?

Nie wiem jak z tym wszystkim damy rade, skoro juz teraz jest nam ciezko. Skoro kazdego dnia padam do lozka jak mucha i zasypiam w ciagu kilku minut z milionem mysli i pytan bez odpowiedzi w glowie. 
Jak my jeszcze miedzy to wszystko wpleciemy remont, zakupy do nowego domu, zaspokojenie potrzeb dzieci, prace, i odpoczynek?

I niby wiem, ze to wszystko bedzie warte efektu koncowego. Efektu, na ktory czekalam tyyyle lat. 
Z drugiej strony jestem juz tak ogromnie przemeczona, ze nie wiem ile jeszcze zniose. 
Pozytywne myslenie na nic sie zdaje, kiedy juz na nic nie mam sily. 


A podobno przeprowadzka to nic strasznego:



...czy aby na pewno?

Friday 5 June 2015

10 lat emigranckiego zycia

Kiedy pierwszy raz w zyciu wyjechalam do Anglii, nigdy nie myslalam, ze jeszcze tu wroce.
To bylo 13 lat temu. Chcialam sie wowczas nasycic moja przygoda zycia do granic mozliwosci, zwiedzic jak najwiecej, zabrac do domu wszelkie mozliwe pamiatki, pochlanac ten kraj i jego uroki. Uwielbialam wowczas te male kolorowe szeregowe domki z maluskimi okienkami, smiesznymi gipsowymi wiewiorkami i krasnalami w malusienkich ogrodkach, te cudowne czerwone budki telefoniczne i pocztowe, policjantow niczym z balu przebierancow, uwielbialam smak angielskiego "Ale'a" i "Cidera", angielskie puddingi, cherbate z mlekiem, Scony z kremem, bekon, krewetki z glowami i nogami, angielska uprzejmosc. Pokochalam wszystko.
Pracowalam wowczas jako sprzataczka w podrzednym nadmorskim hotelu, zarabialam zaledwie £3.50 za godzine, a urobic sie musialam po pachy. Ale warto bylo, bylo pieknie i inaczej. Do calego "uroku" tego wyjazdu zarobkowego musze jeszcze dodac, ze sam wyjazd na studencki permit kosztowal mnie niemal 3.000zl, ktory zasponsorowali mi kochani rodzice.

Nigdy nie myslalam, ze jeszcze tu wroce.



Nigdy nie myslalam, ze wroce i spedze tu jeszcze 10 lat zycia. A nawet dluzej.
Hej-ho! Wrocilam! I juz stuknelo mi 10 lat stalego pobytu tutaj! :)
Teraz jest zupelnie inaczej niz kilkanascie lat temu. Juz nie chlone tego kraju wszelkimi zmyslami, nauczylam sie tutaj zyc i przywyklam do tutejszej rzeczywistosci.
Polubilam indyka na swieta Bozego Narodzenia, polubilam angielskie kielbaski, apple pie z custardem, fish and chips, Yorkshire pudding...
Nigdy nie polubie kanapki z chipsami ani frytek z octem.
Ale angielskie jedzenie smakuje mi rownie dobrze jak golabki w sosie pomidorowym i pierogi.

Zycie tutaj uwazam za duzo latwiejsze, mozliwosci jest cala masa. Kto probuje i wyciaga reke po wiecej, ten doskonale o tym wie.

Przez ostatnie 10 lat mieszkalismy w 4 roznych miejscowosciach, w roznych koncach kraju, w kilku roznych domach, mieszkaniach, pokojach. Wloczylismy sie z kata w kat niczym cyganie. Wreszcie nastal jednak czas ustatkowania i zapuszczenia korzeni na dluzej.
I chociaz czasem teskno mi do tych i tego, co zostawilam w PL, to mimo wszystko emigranckie zycie uwazam za dobry wybor. Nieraz jeszcze przezywac bede rozterki, jakie niesie ze soba emigracja. Ale cos za cos. Z roku na rok utwierdzam sie w przekonaniu, ze ten kraj moze nam dac duzo duzo wiecej niz ojczyzna. Daje nam stabilna sytuacje finansowa i brak obaw o jutro.
I dlatego nie wracamy...

Friday 29 May 2015

Polka gotuje i nie tylko

Slyszalyscie kiedys o Dauphinoise potatoes? Ja sluszalam wiele razy ale dopiero niedawno zdecydowalam sie wyprobowac te potrawe we wlasnej kuchni. I zachwycilam sie.
Wielokrotnie widzialam ja pzygotowywana w programach typu "Come done with me" i innych kulinarnych, wydawalo mi sie wowczas, ze to potrawa zbyt wykwintna i czasochlonna dla naszych podniebien.
Alez ja sie mylilam.
Potrawa jest super latwa w przygotowaniu, w dodatku wyjatkowo smaczna. Jest tylko jeden wielki minus: kalorycznosc. Ale zgrzeszyc nadmiarem kalorii raz na jakis czas nie zaszkodzi :)

Dolphinoise potatoes to ziemniaczki skrojone lub starte w bardzo cienkie plasterki, zalane smietanka z mlekiem z dodatkiem zgniecionego czosnku, pieprzu, soli i przypraw wedle uznania, upieczone w piekarniku do miekkosci. Niby prosta potrawa , a smakuje wysmienicie :)



Poniewaz ziemniaczki sa bardzo kaloryczne ze wzgledu na spora ilosc tlustej smietany, dobrze jest skomponowac je z chudym miesem i niskokalorycznym warzywem/sorowka/salatka.


Mmmm, ja uwielbiam. A Wy? Jadlyscie?


Wracajac do kupna domu, wciaz idzie bardzo powoli. Najwiekszym problemem jest marnowany czas czyli ciagle wyczekiwanie. Kolejne male problemy, ktore jakims dziwnym sposobem urastaja do wielkich przeszkod i caly proces nagle sie zatrzymuje, musimy czekac na decyzje i kolejne kroki wyjatkowo opornego i powolnego prawnika. 

Jesli chcecie poczytac wiecej na temet kupna domu w Uk, zapraszam TUTAJ

Sam proces kupna wydaje sie w miare jasny. Problemy zaczynaja sie, kiedy dostaje sie wyniki "survey'a". I okazuje sie, ze potrzebna jest masa dokumentow, pozwolen, certyfikatow. 
Ot, chocby takie sprawy jak dobudowka, ktora powstala ponad 20 lat temu, kiedy nie bylo wymagane jeszcze na nia pozwolenie, teraz okazuje sie, ze na wszystko muuusza byc papiery. no i zaczyna sie pogon, najpierw pytania do wlasciciela, pozniej poszukiwania odpowiedniego inzyniera, umawianie terminow i wyczekiwanie... dluuugie wyczekiwanie. Tego typu spraw jest cala masa. Niby dosc oczywiste sprawy mozliwe do zalatwienia, ale to wszystko trwa i trwa...
A ja juz nie mam wiecej cierpliwosci. Chce juz miec dom. Ten dom. Mebluje go sobie nawet we snie. Tyle czasu czekalam i wciaz musze czekac...

Tymczasem mi sie marzy to:

I to:

...I to:


I mase innych rzeczy.


I jeszcze motywujacy cytat na zakonczenie:



Sunday 24 May 2015

znowu o tym samym

Nasze zycie kreci sie wokol kupna domu, ktory idzie jak po gruzie, ale mimo wszystko malymi kroczkami posuwa sie do przodu. Od zawsze wiedzialam , ze kupno domu w UK to prawdziwe wyzwanie. Teraz wlasnym doswiadczeniem musze potwierdzic, ze to prawda. Ciagle rzucane sa nam klody pod nogi a my skaczemy, potykamy sie, podnosimy i skaczemy dalej. tak to teraz wyglada.
Mimo to, nawet te niedogodnosci nie sa w stanie zepsuc mojej radosci z tego co nas czeka: posiadanie domu i mozliwosci zamienienia go w NASZE wlasne cudo.
Wciaz [rzegladam internetowe inspiracje i zastanawiam sie , jak go urzadzimy.
Jeszcze przed laty uwielbialam antyki, ale juz mi przeszlo. Teraz stawiam na minimalizm, jednoczesnie powala mnie styl skandynawski i odrobina stylu shabby chic. Nie wiem jakie meble , kafelki, penele, dodatki wybierzemy.
Wrzuce Wam kilka moich inspiracji, ciekawa jestem co myslicie o moim guscie? Ale tak szczerze?

 Marzy mi sie kredens w jadalni, taki typowy staroswiecki kredens, ktory znowu jest na topie:

 


Kafelki imitujace drewno w lazience po prostu mnie urzekaja. do tego biale mebelki:



Plus odrobina shabby chic:


I styl skandynawski:



Jak tak dalej pojdzie, to polubie zakupki :)))
Bo kupowac do wlasnego domku to sama radocha :)