Sunday 14 June 2015

Zebralam sie w garsc...

...i zaczelam sprzatac.
Zrobilam wielkie odgracanie szaf. Powyrzucalam stare ubrania, buty, moje, meza, dzieci...
Przyszlo mi to latwiej niz kiedykolwiek wczesniej.
Moze dlatego, ze czeka nas nowy rozdzial w zyciu. I chce go zaczac dobrze, z klasa.
Nie zal mi juz szmat, ktore trzymalam wiele lat, nie zal mi butow, ktorych nie nosilam od lat, ktore pamietaj czasy mojego panienstwa. (dodam, ze jestem 10 lat po slubie!).
Ze swojej kolekcji wyrzucilam sporo. Pozostalo mi 14 par, licze wszystkie buty jakie mam: letnie, zimowe, eleganckie, kalosze a nawet buty do pracy. To chyba nie tak duzo, prawda?
Ciekawa jestem jak liczne sa Wasze kolekcje? jak dlugo nosicie buty? kiedy decydujecie, ze cza by je wyrzucic? Ja jestem mega oszczedna i rozsadek podopowiada mi , by nisic buty dopoki przyslowiowo "nie spadna z nog".
Niedawno bylam w odwiedzinach u kolezanki z pracy, Angielki. Najmniejszy pokoj w jej domu wypelnia jej kolekcja butow, podobno ma okolo 100 par, masa z nich nigdy jeszcze nie noszonych. No masakra jakas...
Nigdy nie posune sie do takich skrajnosci, bo bezsensowne wydawanie pieniedzy po prostu nie sprawia mi przyjemnosci.
Tak czy inaczej odgracienie szaf sprawilo mi wielka radosc. Popralam, poukladalam, dowiedzialam sie wreszcie co mam w szafach. Buty wypolerowalam, poukladalam i az mi lzej. Bo czasami mniej znaczy wiecej i tego sie trzymam.


Wednesday 10 June 2015

Przemeczenie

Jaka ja jestem umeczona, to normalnie szok. 
Ledwie wyrabiam ze wszystkim w zyciu, a tyle mam na glowie, ze szok. 
W -pracy 80% na nogach, ciagle mamy pelno pacjentow, a im cieplej, im wiecej slonca, tym wiecej wypadkow i pracy dla mnie. I to o kazdej porze dnia i nocy. Kiedys jakas starsza babcia zapytala: "o ktorej zamykacie?" hahha :) oj gdybysmy tak mogli zamknac i powiedziec pacjentom, zeby przyszli kolejnego ranka. Ale nie ma litosci.

W domu wcale nie jest latwiej. Dzieciaki tak daja popalic, ze szok. Z autystycznym dzieckiem nie jest latwo, a kiedy jeszcze nasladuje je mlodszy brat, to robi sie koszmar. Kazdego dnia wyczekujemy pory snu dzieciakow, bo choc troche odetchnac. 

Niby moglabym wreszcie odetchnac, ale zawsze cos jeszcze czeka do zrobienia. A to sprzatanie, a to pranie, zalatwianie, wypelnianie dokumentow... 

Wciaz trwamy w procesie kupna domu. Jednoczesnie planujemy czekajacy nas remont, pozniej czeka nas kolejna przeprowadzka. TA przeprowadzka. ta, na ktora zawsze czekalam.
I nie moge sie jej doczekac. Niby tak blisko, ale wciaz mam wrazenie , ze czeka mnie przemierzenie gor, by osiagnac ten cel.

Chcialabym zrobic wszystko naraz, jednoczesnie planuje remont, wybieram tapety, zastanawiam sie czy lepiej postawic na panele podlogowe czy drewno? Czy kuchnia powinna byc biala? brazowa? czy kremowa?
Z drugiej strony dom jest w takim stanie, ze w sumie moglibysmy po prostu w nim zamieszkac. Ale przeciez zawsze marzylismy by miec wreszcie wszystko po swojemu, wiec jesli remontowac, to najlepiej od razu, prawda?

Nie wiem jak z tym wszystkim damy rade, skoro juz teraz jest nam ciezko. Skoro kazdego dnia padam do lozka jak mucha i zasypiam w ciagu kilku minut z milionem mysli i pytan bez odpowiedzi w glowie. 
Jak my jeszcze miedzy to wszystko wpleciemy remont, zakupy do nowego domu, zaspokojenie potrzeb dzieci, prace, i odpoczynek?

I niby wiem, ze to wszystko bedzie warte efektu koncowego. Efektu, na ktory czekalam tyyyle lat. 
Z drugiej strony jestem juz tak ogromnie przemeczona, ze nie wiem ile jeszcze zniose. 
Pozytywne myslenie na nic sie zdaje, kiedy juz na nic nie mam sily. 


A podobno przeprowadzka to nic strasznego:



...czy aby na pewno?

Friday 5 June 2015

10 lat emigranckiego zycia

Kiedy pierwszy raz w zyciu wyjechalam do Anglii, nigdy nie myslalam, ze jeszcze tu wroce.
To bylo 13 lat temu. Chcialam sie wowczas nasycic moja przygoda zycia do granic mozliwosci, zwiedzic jak najwiecej, zabrac do domu wszelkie mozliwe pamiatki, pochlanac ten kraj i jego uroki. Uwielbialam wowczas te male kolorowe szeregowe domki z maluskimi okienkami, smiesznymi gipsowymi wiewiorkami i krasnalami w malusienkich ogrodkach, te cudowne czerwone budki telefoniczne i pocztowe, policjantow niczym z balu przebierancow, uwielbialam smak angielskiego "Ale'a" i "Cidera", angielskie puddingi, cherbate z mlekiem, Scony z kremem, bekon, krewetki z glowami i nogami, angielska uprzejmosc. Pokochalam wszystko.
Pracowalam wowczas jako sprzataczka w podrzednym nadmorskim hotelu, zarabialam zaledwie £3.50 za godzine, a urobic sie musialam po pachy. Ale warto bylo, bylo pieknie i inaczej. Do calego "uroku" tego wyjazdu zarobkowego musze jeszcze dodac, ze sam wyjazd na studencki permit kosztowal mnie niemal 3.000zl, ktory zasponsorowali mi kochani rodzice.

Nigdy nie myslalam, ze jeszcze tu wroce.



Nigdy nie myslalam, ze wroce i spedze tu jeszcze 10 lat zycia. A nawet dluzej.
Hej-ho! Wrocilam! I juz stuknelo mi 10 lat stalego pobytu tutaj! :)
Teraz jest zupelnie inaczej niz kilkanascie lat temu. Juz nie chlone tego kraju wszelkimi zmyslami, nauczylam sie tutaj zyc i przywyklam do tutejszej rzeczywistosci.
Polubilam indyka na swieta Bozego Narodzenia, polubilam angielskie kielbaski, apple pie z custardem, fish and chips, Yorkshire pudding...
Nigdy nie polubie kanapki z chipsami ani frytek z octem.
Ale angielskie jedzenie smakuje mi rownie dobrze jak golabki w sosie pomidorowym i pierogi.

Zycie tutaj uwazam za duzo latwiejsze, mozliwosci jest cala masa. Kto probuje i wyciaga reke po wiecej, ten doskonale o tym wie.

Przez ostatnie 10 lat mieszkalismy w 4 roznych miejscowosciach, w roznych koncach kraju, w kilku roznych domach, mieszkaniach, pokojach. Wloczylismy sie z kata w kat niczym cyganie. Wreszcie nastal jednak czas ustatkowania i zapuszczenia korzeni na dluzej.
I chociaz czasem teskno mi do tych i tego, co zostawilam w PL, to mimo wszystko emigranckie zycie uwazam za dobry wybor. Nieraz jeszcze przezywac bede rozterki, jakie niesie ze soba emigracja. Ale cos za cos. Z roku na rok utwierdzam sie w przekonaniu, ze ten kraj moze nam dac duzo duzo wiecej niz ojczyzna. Daje nam stabilna sytuacje finansowa i brak obaw o jutro.
I dlatego nie wracamy...