Kazdego dnia patrze do lustra i zastanawiam sie czy to aby na pewno ja doswiadczam tego przywileju pomagania ludziom?
Czy to aby na pewno moje zycie?
A moze jeden wielki i dlugi sen?
Taaak, to jaaaa! :)
Wiekszosc pacjentow to przypadki, ktore odhaczam niczym na towarowej tasmie. Smutne, ale nie da sie inaczej. Ot przychodzi taki osobnik, "hello - hello" i inne uprzejmosci, "co sie stalo?" "prosze zrobic to czy tamto" "dziekuje, do widzenia" i nastepny.
Kazdego dnia slysze ludzkie historie, na ogol wpadaja mi one jednym uchem a drugim wypadaja.
Bo gdybym miala kazda historie i pacjenta zapamietac, przetworzyc i przezywac to juz dawno bym zwariowala.
Ale sa ludzie ktorzy zostaja mi w sercu na dluzej, sa historie , ktore mam nadal w glowie. Ktore zabieram ze soba do domu i ktore daja mi wiele do myslenia.
Sa to historie , ktore uswiadamiaja mi jakie mam szczesliwe zycie. Udane zycie, dobre zycie, piekne zycie. A przede wszystkim zdrowe zycie. Mam zdrowie fizyczne i psychiczne.
Mam tez zdrowa rodzine. I z tego tez sie ciesze.
Mysle sobie "zdrowa rodzine", ale wroc: przeciez mamy powaznie chore dziecko..?!
Ale mimo to, kiedy widze dzieci, ktore sa duzo dzuuuzo bardziej chore to i tak mysle, ze jest ok, i w zyciu mi sie poszczescilo. Bo nasze dziecko , mimo ze chore, chodzi, widzi, slyszy, mowi, biega, cieszy sie, zlosci sie, ma swoje zdanie, ma swoj swiat, swoje radosci cele, dzieciece plany i marzenia. Tymczasem sa dzieci, ktore nie maja az tyle, Sa rodzice, ktrozy nie maja takich dzieci, sa rodzice, ktorzy stracili dzieci, sa i tacy, ktorzy nigdy nie beda rodzicami.
A nam zycie dalo szanse kochania i opiekowania sie dziecmi, przed ktorymi swiat stoi otworem.
I mimo to, ze nasz Mlody jest dzisiaj w zlym stanie, na tylke zlym, ze prawdopodobnie jutro rano wyladujemy w szpitalu, to i tak ciesze sie tym co mam, zbieram sie w garsc i wiem, ze musze dac rade. Musimy to przetrwac. Musi byc dobrze, lepiej. Bedzie lepiej.
Bo zycie moze byc takie:
Albo takie:
I na ogol bywa tak, ze tylko od nas zalezy jakie bedzie.