Potrzebuje wakacji. Wakacji od wszystkiego. Od wszystkich swoich problemow i obowiazkow, od nauki, od studiow, od szpitala, od ludzi, od myslenia, od problemow.
Mam tak mocno wszystkiego dosc, ze nie wiem ile jeszcze dam rade zniesc.
Mam wrazenie, ze wszystko co robie, co do tej pory osiagnelam nie ma najmniejszego sensu.
Z wielu powodow wszystko wydaje mi sie bez sensu.
Jestem tak blisko konca, a jednoczesnie tak daleko swoich celow =(
Wiecie, ze to juz 9 lat odkad jestesmy w Anglii?
Przyjechalismy tutaj jako mlode malzenstwo, na poczatku mieszkalimy w malym ciasnym pokoiku, pozniej byly wieksze pokoje, mieszkania, dom, kolejne mieszkania, malutkie nadmorskie miejscowosci, teraz wielkie miasto... Byly prace hotelowe, restauracje, recepcja, pozniej dzieci, urlop macierzynski, kursy, studia...
Tyle zmian przeszlam w swoim zyciu, tyle roznych prac wykonywalam, w tylu miejscach mieszkalam, a jednak nigdy nie bylam do konca zadowolona. Zawsze czegos mi brakuje i wciaz chce wiecej.
Mam tak strasznie mieszane uczucia, ze juz sama nie wiem czy moje dzialania maja jakikolwiek sens.
Koncze studia. Juz niedlugo...
Zaczynam szukac pracy, poki co, bezowocnie.
Wiem, niby nie powinnam sie martwic, przeciez nawet jeszcze nie ukonczylam studiow.
Ale ja sie i tak martwie.
Szpital w ktorym mam praktyki nie daje stalych kontraktow, wiec poki co szukam gdzie indziej.
Musze miec staly kontrakt.
To podstawa by moc kupic masz wlasny domek z ogrodkiem w ciagu najblizszego roku.
A ja o niczym innym tak nie marze jak o wlasnym domku z ogrodkiem.
Moj szpital nie tylko nie daje stalych kontraktow nowym pracownikom, ale i nie robi przyjec az do listopada tego roku. A ja chce prace JUZ, od zaraz.
Inne szpitale sa oblegane, marnie widze swoje szanse...
Nie tak mialo byc... Za pol roku planowalismy sprzedac mieszkanie w Polsce, wziac maly kredyt. Poki co zanosi sie , ze lepiej bedzie sie jeszcze wstrzymac ze sprzedaza. Jet do d***. Wszystko jest do d***...
Czasem zastanawiam sie po co mi to wszystko bylo.
Te cale studia, stres i ceregiele....
Gdybym nadal tkwila w swojej hotelowej pracy: na barze, restauracji czy repcepcji, a maz pracowalby w pracy , ktora dla mnie porzucil, to pewnie juz dawno udaloby nam sie kupic dom.
Mi zachcialo sie wiecej, lepiej, bardziej ambitnie... No to mam za swoje...
9 lat w Anglii a my nadal na wynajmowanej ciasnej norce.
Porazka.
Na sile moglibysmy kupic male mieszkanie za wartosc tego, co sprzedalibysmy w Polsce, plus dotychczasowe oszczednosci. Ale ja nie chce malego marnego mieszkania. Ja chce dom, ladny dom z ogrodem.
Czy to naprawde sa az takie wygorowane pragnienia po tylu latach wyrzeczen i oszczedzania?
Moze zyje w jakims dziwnym swiecie swoich nierelanych marzen?
Moze za malo sie staram?
Moze gdzies popelnilismy blad?
Dlaczego jest tak zle, skoro mialo byc tak dobrze?
Znam ludzi, ktorzy mieszkaja tutaj po 4-5 lat i kupuja domki swoich marzen. Co prawda zaporzyczaja sie na reszte zycia, ale maja swoje wlasne 4 katy.
My chcemy splacic kredyt w ciagu 5 lat, a tu ciagle los nam rzuca klody pod nogi.
Dlaczego???
Czy to wszystko wogole ma jakikolwiek sens?